Wszystko zaczęło się z chwilą, gdy mój pradziad Józef Lorenz pewnego dnia przyjechał do Lanckorony jako inspektor szkolny. Przybył, zobaczył i… zakochał się w tym miejscu tak bardzo, że zapragnął tu pozostać.
I tak to dokładnie 5-ego października 1913 roku zakupił tu kawał gruntu, na którym znajduje się obecnie nasz dom wraz z założonym przez niego ogrodem. Wkrótce rozpoczął budowę drewnianego domu, stylizowanego na zameczek (stąd też nazwano go „Willa Zamek”, a nazwa ta funkcjonuje do dziś.
Do nowego domu Józef Lorenz wkrótce sprowadził swoją rodzinę i osiedlili się w Lanckoronie już na stałe. Mój pradziad rozpoczął w Lanckoronie wiele działań społecznych, w które całym sercem zaangażował się zarówno on jak i cała rodzina: założył kółko teatralne, organizował kursy pszczelarskie i ogrodniczo-rolnicze; prababcia natomiast zajęła się wynajmowaniem kilku pokoi na poddaszu oraz prowadzeniem tzw. garkuchni dla letników, którzy w okresie międzywojennym zaczęli odkrywać Lanckoronę.
W kilka lat później powstał pensjonat „Tadeusz”, gdzie zamieszkał jego syn a mój dziad Tadeusz Lorenz wraz ze swoją żoną Jadwigą Dziewońską, która niedługo przed wybuchem wojny kupiła „Zamek” od swego teścia. Po wojnie pensjonat „Zamek” został przebudowany i powiększony. Sprowadziła się do niego w tamtym okresie moja mama Barbara, wtedy jeszcze, Lorenz… W 1959 wybuchł pożar, w wyniku którego spaliło się całe piętro budynku.
Po odbudowie, dzięki której górna część domu uzyskała swój obecny kształt, rozpoczęła się zupełnie nowa epoka w historii „Zamku”. Pięknie zaczął też rozwijać się ogród, do którego wielką miłością zaraziła mama mego nieżyjącego już ojca – razem poświęcili mu wiele czasu i stworzyli istniejącą do dziś naszą oazę ciszy i spokoju, wciąż dostarczającą niezapomnianych przeżyć estetycznych i rozkoszy obcowania z przyrodą.
Do pensjonatu zaczęła zjeżdżać się wtedy cała śmietanka artystyczna – nie tylko Krakowa. Trudno wymieniać wszystkich, ale wspomnieć należy o wielkim reżyserze Konradzie Swinarskim, Jerzym Radziwiłowiczu, Wojciechu Pszoniaku (przyjeżdżał do nas często, w końcu sam kupił w Lanckoronie chatę) czy profesorze Czesławie Rzepińskim. W latach 80-tych Krystyna Zachwatowicz-Wajda namalowała nasze portrety wiszące obecnie w jadalni.